Wszystkim Biegającym i nie tylko życzę Wesołych Świąt Wielkanocnych.
No pobiegałem ostatno, pobiegałem. Nie będziemy się czepiać szczegółów.... hehehehehehehe
Zapis ostatnich trzech dni jest tutaj:
21 kwietnia 2011
23 kwietnia 2011
24 kwietnia 2011
Trasa podobna blisko domu i częściowo po 'country parku' co robi dobrze na moje stare kości.
Rodzina w Polsce sie wczasuje a ja tutaj sobie relaksik. Troche smutno tak naprawde i nawet nie ma do kogo gęby otworzyć ale roboty to się uzbierało, że nie zdążyłem się nudzić.
Wczojaj i dzisiaj byłem na trasie troche sztywny w nogach. Robótka w łazience mi siedziała. Ktoś kto bez wprawy musiał przez kilka godzin robić cos na wysokości 15-30cm od podłogi w pozycji 'na Małysza' wie o czym mowie.
Jade do Warszawy w piątek a w sobote wesele mojego małego braciszka. No nie jest już taki malutki ale jednak o 10 lat młodszy. Troche mnie sumienie rusza, że przykładam do tego rękę hehehehehehehehe
Żeby tylko nie płakał póżniej.
Myślalem, żeby pojeździć troche rowerem ale prawde mówiąc troche się boje. Rower jest już wiekowy i jak polecę z górki i coś pójdzie nie tak to nie będzie co zbierać. Nie czuje się pewnie na nim. Jest dobry żeby skoczyć po piwko do sklepu ale na bardziej profesjonalne kręcenie to się nie nadaje.
Pozdrawiam i życzę mokrego Dyngusa.
Radek
Sunday, 24 April 2011
Tuesday, 19 April 2011
Historyjki maratońskie z kraju i świata
Witam
Dzisiaj będzie o bieganiu innych raczej niż moim.
W weekend mieliśmy wysyp maratonów na świecie, że aż głowa mała.
Na portalu bieganie.pl ogłoszono, że maraton w Wiedniu będzie takimi 'nieoficjalnymi mistrzostwami Polski'. Z czołówki krajowej wystartowały trzy nazwiska a balonik emocji został napompowany hasłami bicia rekordu kraju. Oczywiście nic z tego nie wyszło. Można powiedzieć, że chcieli dobrze a wyszło jak zwykle.
Henryk Szost pobiegł 2:12 z haczykiem i był ósmy. Siedem pierwszych miejsc wzięli kenijczycy co stawia wynik Polaka w innym świetle. Dwójka pozostałych gwiazdorów zeszła z trasy.
Na wyżej wymienionym portalu jest zamieszczony filmik, na którym zawodnicy tłumaczą co poszło nie tak. Mariusz Giżyński zszedł z trasy na 25 kilometrze. Jak mówi żona już na niego czekała i mieli opracowany plan dotarcia do mety - hehehehe metrem hehehehehe. Po co startować z takim podejściem? Broni go tylko ambitny występ na mistrzostwach Europy w ubiegłym roku.
Z perspektywy wydaje się, że bardziej rozsądne byłoby startowanie w Londynie, który okazał się dużo szybszy i ma rekordowy potencjał (Paula Radcliffe). Porównując wyniki to zwycięzca z Wiednia byłby 8-my w Londynie a najszybszy polak 20-ty.
Berlin, o którym mówi się, ze jest najszybszy, też ma potencjał (Haile). Ale ja mogę się nie znać na TYCH sprawach.
Fascynujący wyścig w Bostonie z niewiarygodnym czasem 2:03:02 co jest najszybszym rezultatem w historii. Niestety trasa nie spełnia warunków do uznania rekordu świata: odległość startu od mety w lini prostej więcej niż 21km (ten warunek zmniejsza wpływ wiatru, który podobno wiał jak na Kasprowym) a dodatkowo meta 70m niżej niż start (max 42m). Ale wynik i tak gdzieś tam zostaje.
U mnie dzisiaj było lekkie truchtanie nic szczególnego.
Jutro będzie jakaś dyszka po parku.
Relacja już wkrótce.
Pozdro
Dzisiaj będzie o bieganiu innych raczej niż moim.
W weekend mieliśmy wysyp maratonów na świecie, że aż głowa mała.
Na portalu bieganie.pl ogłoszono, że maraton w Wiedniu będzie takimi 'nieoficjalnymi mistrzostwami Polski'. Z czołówki krajowej wystartowały trzy nazwiska a balonik emocji został napompowany hasłami bicia rekordu kraju. Oczywiście nic z tego nie wyszło. Można powiedzieć, że chcieli dobrze a wyszło jak zwykle.
Henryk Szost pobiegł 2:12 z haczykiem i był ósmy. Siedem pierwszych miejsc wzięli kenijczycy co stawia wynik Polaka w innym świetle. Dwójka pozostałych gwiazdorów zeszła z trasy.
Na wyżej wymienionym portalu jest zamieszczony filmik, na którym zawodnicy tłumaczą co poszło nie tak. Mariusz Giżyński zszedł z trasy na 25 kilometrze. Jak mówi żona już na niego czekała i mieli opracowany plan dotarcia do mety - hehehehe metrem hehehehehe. Po co startować z takim podejściem? Broni go tylko ambitny występ na mistrzostwach Europy w ubiegłym roku.
Z perspektywy wydaje się, że bardziej rozsądne byłoby startowanie w Londynie, który okazał się dużo szybszy i ma rekordowy potencjał (Paula Radcliffe). Porównując wyniki to zwycięzca z Wiednia byłby 8-my w Londynie a najszybszy polak 20-ty.
Berlin, o którym mówi się, ze jest najszybszy, też ma potencjał (Haile). Ale ja mogę się nie znać na TYCH sprawach.
Fascynujący wyścig w Bostonie z niewiarygodnym czasem 2:03:02 co jest najszybszym rezultatem w historii. Niestety trasa nie spełnia warunków do uznania rekordu świata: odległość startu od mety w lini prostej więcej niż 21km (ten warunek zmniejsza wpływ wiatru, który podobno wiał jak na Kasprowym) a dodatkowo meta 70m niżej niż start (max 42m). Ale wynik i tak gdzieś tam zostaje.
U mnie dzisiaj było lekkie truchtanie nic szczególnego.
Jutro będzie jakaś dyszka po parku.
Relacja już wkrótce.
Pozdro
Sunday, 17 April 2011
17 kwietnia 2011
Nawet sie nie obejrzałem a tu ponad miesiac stuknął od ostatniego wpisu.
W tak zwanym międzyczasie truchtałem tędy i owędy, tu i tam.
Familia wysłała sie na wakacje do Polski i zostawiła liste rzeczy do zrobienia takie jak porządki, naprawa kibelka, prasowanie, pranie i inne męsikie zajęcia.
Przede wszystkim postanowiłem nadrobić zaległości biegowe.
Wczoraj zrobiłem małą dyszke a dzisiaj dwie. To miała być wycieczka biegowa ale z powody powyżej wspomnianych zaległości była tylko wycieczka. Hehehehehehe
Trening z wczoraj można podziwiać TUTAJ. Garmin odmówił posłuszeństwa po kilku minutach.
Tutaj jest wycieczka z dzisiaj.
Kilka fotek po drodze. Biegłem nową trasą po łąkach, polach i lasach. Nawet nie sądziłem, że jest tak przyjemnie wokół naszego domku.
Tunel pod autostradą:
Pod górę, żeby sie udało, żeby się udało
Już na górze, udało sie
Teraz z górki
Tak to kunisie tam w dole
I do domku
Potem jeszcze zgubiłem sie 2 razy w lesie ale w końcu dotarłem do domu.
Za tydzień kolejna wycieczka.
Pozdrawiam.
Mam nadzieje, że familia bawi sie dobrze na opolszczyźnie.
3majcie sie
W tak zwanym międzyczasie truchtałem tędy i owędy, tu i tam.
Familia wysłała sie na wakacje do Polski i zostawiła liste rzeczy do zrobienia takie jak porządki, naprawa kibelka, prasowanie, pranie i inne męsikie zajęcia.
Przede wszystkim postanowiłem nadrobić zaległości biegowe.
Wczoraj zrobiłem małą dyszke a dzisiaj dwie. To miała być wycieczka biegowa ale z powody powyżej wspomnianych zaległości była tylko wycieczka. Hehehehehehe
Trening z wczoraj można podziwiać TUTAJ. Garmin odmówił posłuszeństwa po kilku minutach.
Tutaj jest wycieczka z dzisiaj.
Kilka fotek po drodze. Biegłem nową trasą po łąkach, polach i lasach. Nawet nie sądziłem, że jest tak przyjemnie wokół naszego domku.
Tunel pod autostradą:
Pod górę, żeby sie udało, żeby się udało
Już na górze, udało sie
Teraz z górki
Tak to kunisie tam w dole
I do domku
Potem jeszcze zgubiłem sie 2 razy w lesie ale w końcu dotarłem do domu.
Za tydzień kolejna wycieczka.
Pozdrawiam.
Mam nadzieje, że familia bawi sie dobrze na opolszczyźnie.
3majcie sie
Monday, 14 March 2011
14 Marca 2011
powoli sie uczę, powoli...
juz kilka wyjść mam za sobą. Dzisiaj mój małoletni rzucał kolegami na treningu judo a ja poszedłem potruchtać moją stałą trasą około 5.5km. Problem w tym, że coś mi sie popitoliło z zegarkiem i włączyłem go już po jakimś czasie. W końcu zliczył tylko 4.2km. Byłem właśnie w połowie premi górskiej 4 kategorii.... hehehehe
Nie chce mi sie iść po kabelek więc uploada ni ma.
Jak juz wcześniej pisałem sezon poszedł na ryby. 23 października mam lokalny półmaraton (w ubiegłym roku 15 tysięcy zarejstrowanych uczestników) Zostało troche czasu więc postaram sie do niego przygotować jak najlepiej. Jutro zabieram sie do planu treningowego. To jest taki mix Skarżynskiego i moich własnych przemyśleń. hehehehehehe
Jak mam dużo czasu to sobie tak siądę i myślę... jak mam mało to jeno sobie siądę....
Pozdrawiam.
juz kilka wyjść mam za sobą. Dzisiaj mój małoletni rzucał kolegami na treningu judo a ja poszedłem potruchtać moją stałą trasą około 5.5km. Problem w tym, że coś mi sie popitoliło z zegarkiem i włączyłem go już po jakimś czasie. W końcu zliczył tylko 4.2km. Byłem właśnie w połowie premi górskiej 4 kategorii.... hehehehe
Nie chce mi sie iść po kabelek więc uploada ni ma.
Jak juz wcześniej pisałem sezon poszedł na ryby. 23 października mam lokalny półmaraton (w ubiegłym roku 15 tysięcy zarejstrowanych uczestników) Zostało troche czasu więc postaram sie do niego przygotować jak najlepiej. Jutro zabieram sie do planu treningowego. To jest taki mix Skarżynskiego i moich własnych przemyśleń. hehehehehehe
Jak mam dużo czasu to sobie tak siądę i myślę... jak mam mało to jeno sobie siądę....
Pozdrawiam.
Wednesday, 9 March 2011
09 Marca 2011
Oryginalny post został usunięty przez moją nieuwagę. Nie wydaje mi się, żeby było tam coś niesamowicie ważnego albo ciekawego.
Musze się jeszcze dużo nauczyć o obsłudze tego głupawego bloga...
Z harcerskim pozdrowieniem
Czuwaj
Musze się jeszcze dużo nauczyć o obsłudze tego głupawego bloga...
Z harcerskim pozdrowieniem
Czuwaj
Sunday, 6 March 2011
06 Marca 2011
Po raz pierwszy od tygodni naciągnąłem rajtki na tyłek i zdecydowałem się na rower raczej niż bieganie.
Niecała godzinka spokojnego pedałowaniadobrze mi zrobiła. Jutro wyjdę na jakiś drobny truchcik.
Pozdro
Saturday, 5 March 2011
05 Marca 2011
Jestem jestem. Troche byłem zaganiany ale bardziej to sie pochorowałem solidnie. Nie spodziewałem się, ze od zwykłego obtarcia jakich miałem juz wiele i pewnie będzie jeszcze wiele o mało nie obcieli mi giry.
Nabawiłem sie solidnej infekcji. A wszystko przez kombinacje czynników zewnerznych i tzw złośliwość rzeczy martwych. To obtarcie goiło się normalnie jak każde inne do tej pory ale po kilku dniach musiałem iść do pracy w tym nowym eleganckim obuwiu, które akurat uciskało okolice mojego obtarcia. Nie pomogły plasterki i po kilku dniach zrobił sie stan zapalny. W środe wróciłem do domu później niż zwykle bo było zebranie w sprawie szkolnej wycieczki. Już na tym zebraniu zorientowałem sie, że coś jest nie tak. Noga mi spuchła w kostce. Myślałem, ze sobie wymocze i zastosuje metody naturalne w postaci szałwi i czarów i będzie ok. Nie było. W czwartek wróciłem z pracy i małżonka nakazała podróż do szpitala. (Bez obiadu).
Tam po 3 godzinach dostałem antybiotyk i pognali mnie do domu.
Po tygodniu jeszcze przypałętało sie przeziebienie i tak spędziłem 2 tygodnie w domu.
W ogóle ten sezon to juz w zasadzie spisałem na straty - rekordów nie będzie. Grudzień przesiedziałem w domu - infekcja zatok - krew sie ze mnie lała jak z dziurawego kalosza i nażarłem sie antybiotyków jak nienormalny.
Niezależnie od tego plany a ten rok mam dość ambitne ale bez szaleństw. Zapraszam wszystkich zainteresowanych. Jutro ide poczłapać po raz pierwszy po chorobie. Zobaczymy co tam we mnie zostało. Pewnie zrobie 2 x 20 minut jak sie uda.
Jeszcze raz pozdrawiam moich bloggerowych znajomych ze Szczecina.
Nabawiłem sie solidnej infekcji. A wszystko przez kombinacje czynników zewnerznych i tzw złośliwość rzeczy martwych. To obtarcie goiło się normalnie jak każde inne do tej pory ale po kilku dniach musiałem iść do pracy w tym nowym eleganckim obuwiu, które akurat uciskało okolice mojego obtarcia. Nie pomogły plasterki i po kilku dniach zrobił sie stan zapalny. W środe wróciłem do domu później niż zwykle bo było zebranie w sprawie szkolnej wycieczki. Już na tym zebraniu zorientowałem sie, że coś jest nie tak. Noga mi spuchła w kostce. Myślałem, ze sobie wymocze i zastosuje metody naturalne w postaci szałwi i czarów i będzie ok. Nie było. W czwartek wróciłem z pracy i małżonka nakazała podróż do szpitala. (Bez obiadu).
Tam po 3 godzinach dostałem antybiotyk i pognali mnie do domu.
Po tygodniu jeszcze przypałętało sie przeziebienie i tak spędziłem 2 tygodnie w domu.
W ogóle ten sezon to juz w zasadzie spisałem na straty - rekordów nie będzie. Grudzień przesiedziałem w domu - infekcja zatok - krew sie ze mnie lała jak z dziurawego kalosza i nażarłem sie antybiotyków jak nienormalny.
Niezależnie od tego plany a ten rok mam dość ambitne ale bez szaleństw. Zapraszam wszystkich zainteresowanych. Jutro ide poczłapać po raz pierwszy po chorobie. Zobaczymy co tam we mnie zostało. Pewnie zrobie 2 x 20 minut jak sie uda.
Jeszcze raz pozdrawiam moich bloggerowych znajomych ze Szczecina.
Tuesday, 15 February 2011
the turning point czyli jak to sie zaczęło
Do pisania tego bloga zainspirował mnie blog 'Bieganie w Szczecinie' - autorów pozdrawiam.
Szczecin ma dla mnie sentymentalne znaczenie bo chociaż od lat mieszkam w Wielkiej Brytanii to w Szczecinie spedziłem cała swoją młodość.
To byl zwykły dzień, wieczór wlasciwie. Październik 2007. Wisiałem do połowy za oknem sypialni ciągnąc mocno drugą faje przed spaniem, tak na zapas, żeby starczyło do rana. Okno aż treszczało pod naporem a mi gały aż wychodziły tak sie spinałem.
W zasadzie to ćmiki nie sprawiały już takiej przyjemności jak dawniej. Raczej obowiazek. Pomyślałem sobie, że czas z tym skończyć.
Nastepnego dnia rano nie zapaliłem od razu tak jak zwykle ale po śniadaniu. Później po drodze do pracy nakupowałem różnych gum i cukierków coby pomogły rzucać palenie. W pierwszym dniu rzucania wypaliłem około 5 - 7 fajek (30 - 40 było normą u mnie). Później zapisałem sie w aptece na 'plasterki'. Po 8 tygodniach byłem 'czysty'. Nie pale do teraz i nawet mnie nie ciagnie.
Palenie to był jeden problem.
W łązience mamy taka fajną elektroniczną wage. Działa do 150kg. Wtedy w pażdzierniku każda próba ważenia konczyla sie tak samo: 'ERR'. Wiem, wiem, przesadziłem.
Coś trzeba było z tym zrobić...
Zacząłem od diety i chodzenia na bieżni i po kilku tygodniach (3 czy 4-rech) pierwszy sukces - waga już sie na mnie nie gniewała i pokazała 153kg ( troche oszukuje bo postawiłem ja na dywaniku a to troche pomagało bo normalnie na podłodze wciaż było 'ERR'.
Tak sie to zaczęło.
Teraz mam juz za pasem 2 pół maratony i myśle o nasrtepnych oraz o pełnym maratonie.
Dodatkowo w jednym z pokoi wisi i dzwoni kilka innych pamiątkowych medali z krótszych dystansów.
Moja waga wciaż jest daleka od idealnej ale pracuje nad tym i o tym bede pisał.
Pomieszam troche histori i innych opowieści z bieżącymi wydarzeniami.
Pozdrawiam
Radek
Szczecin ma dla mnie sentymentalne znaczenie bo chociaż od lat mieszkam w Wielkiej Brytanii to w Szczecinie spedziłem cała swoją młodość.
To byl zwykły dzień, wieczór wlasciwie. Październik 2007. Wisiałem do połowy za oknem sypialni ciągnąc mocno drugą faje przed spaniem, tak na zapas, żeby starczyło do rana. Okno aż treszczało pod naporem a mi gały aż wychodziły tak sie spinałem.
W zasadzie to ćmiki nie sprawiały już takiej przyjemności jak dawniej. Raczej obowiazek. Pomyślałem sobie, że czas z tym skończyć.
Nastepnego dnia rano nie zapaliłem od razu tak jak zwykle ale po śniadaniu. Później po drodze do pracy nakupowałem różnych gum i cukierków coby pomogły rzucać palenie. W pierwszym dniu rzucania wypaliłem około 5 - 7 fajek (30 - 40 było normą u mnie). Później zapisałem sie w aptece na 'plasterki'. Po 8 tygodniach byłem 'czysty'. Nie pale do teraz i nawet mnie nie ciagnie.
Palenie to był jeden problem.
W łązience mamy taka fajną elektroniczną wage. Działa do 150kg. Wtedy w pażdzierniku każda próba ważenia konczyla sie tak samo: 'ERR'. Wiem, wiem, przesadziłem.
Coś trzeba było z tym zrobić...
Zacząłem od diety i chodzenia na bieżni i po kilku tygodniach (3 czy 4-rech) pierwszy sukces - waga już sie na mnie nie gniewała i pokazała 153kg ( troche oszukuje bo postawiłem ja na dywaniku a to troche pomagało bo normalnie na podłodze wciaż było 'ERR'.
Tak sie to zaczęło.
Teraz mam juz za pasem 2 pół maratony i myśle o nasrtepnych oraz o pełnym maratonie.
Dodatkowo w jednym z pokoi wisi i dzwoni kilka innych pamiątkowych medali z krótszych dystansów.
Moja waga wciaż jest daleka od idealnej ale pracuje nad tym i o tym bede pisał.
Pomieszam troche histori i innych opowieści z bieżącymi wydarzeniami.
Pozdrawiam
Radek
Subscribe to:
Posts (Atom)